!!!NOWY ADRES! http://zbieglak.wordpress.com/ ZAPRASZAM!!!
Właściwie tytuł jest nie do końca trafiony, bowiem na starcie i bez bicia przyznaję się, że słowa przekręcam. Nie spodziewajcie się więc z mojej strony żadnych złotych rad, jak tego zjawiska uniknąć. Nowa terminologia zawsze chyba jest pewnym problemem. Kiedy pracowałam w Poznaniu, w sieciowym fast foodzie, zwanym przez zarząd restauracją, również miałam z tym spory problem. Bo wyobraźcie sobie, że słyszycie: „Jutro nasz AC robi CR-a! to dlatego, że w sobotę przyjedzie Brand President. Sprawdźcie dziś, czy wszystko jest fifo, wyszorujcie dokładnie czwórkę otwartą, kartony wrzućcie do Alberta. A! Marta, zanim się tym zajmiesz podejdź, zrobię ci JPA, bo jutro mogą sprawdzić. I przygotujcie się wszyscy na możliwe pytania z LEANu i wkujcie 5R”. Pogubić się można z początku. W morzu amerykańskich skrótów nie jest to trudne. Jednak wydawałoby się, że na wsi polskiej słownictwo nie powinno być zbyt skomplikowane, nawet dla mieszczucha. I pewnie nie jest, chyba, że jesteś Mieszczuchem-Ofermą.
Po wielkich trudach i bólach udało mi się wreszcie nauczyć, jaka jest różnica między krową a jałówką. Wiem nawet od wczoraj, czym jest cieliczka (jałówką, tylko małą). Nauczyłam się już nie mieszać chowu, hodowli i uprawy. Wiem, że jeśli mam na parapecie kilka orchidei, lub też karmię parę jajodajnych kurczaków to nie oznacza wcale, że je hoduję. Chociaż mówiąc szczerze, dla normalnego człowieka raczej różnicy nie ma. Wiem już nawet, że istnieje więcej rodzajów krów, niż czarno-biała czy czerwona (która tak naprawdę jest brązowa). Wiem nawet, że mięsne i mleczne, to nie jedyny podział. Znam ze słyszenia określenia takie jak HFka, Jersey, Charolaise czy Limousine (choć te ostatnie poznałam akurat dzięki „Wiejskiemu Życiu” na Facebooku). Czyli podejrzewam, że mam wiedzę troszkę większą, niż przynajmniej część czytających to osób. Jednak wciąż tubylcom udaje się mnie zaskoczyć. Jak na przykład kilka dni temu. Przyszła Teściowa sprzedała cielaka. Powiem wam tylko, że kosztuje on wcale niemało. W ramach sprawiedliwego podziału, za to, że karmiłam stworzonko z wiadra ze smoczkiem przez tych kilka dni pomiędzy jego narodzinami a przekazaniem go nowemu właścicielowi, otrzymuję premię finansową, zwaną ogonkowym. Dwie godziny później, chwaląc się Przyszłemu Mężowi, że właśnie dostałam pierwsze w życiu kopytkowe zastanawiam się, czemu paskud śmieje się pod nosem. Jednak największą niespodziankę ze słownictwem zrobiono mi kilka miesięcy temu, kiedy byłam tu tylko gościem, pomagającym w czasie wakacji. Siedzę sobie sama w domu, czekam na gospodarzy i dzwoni znienawidzony przeze mnie telefon stacjonarny. Trrrrrr. Trrrrrrr. Ja twardo nic. Nie jestem u siebie, nie odbieram. Trrrrrrrrrr – ponagla mnie mały, biały aparacik. W końcu mięknę. Jak tak prosi i prosi to wypada go wysłuchać. „Halo…” – mówi przestraszony Mieszczuch do wiejskiego telefonu, przekonany, że zaraz ktoś zada pytanie, którego nie zdoła nawet zrozumieć. Na szczęście tym razem to nie to. Jest tylko informacja: „Dzień dobry! Ja dzwonię z gorzelni! Proszę przekazać gospodarzowi, że mamy tryber na sprzedaż. Jeśli chce, może dziś podjechać!”. Ok. Tryber na sprzedaż z gorzelni. Wiem, że stamtąd właśnie Przyszły Mąż ze swoim ojcem kupują wywar. Jest on produktem ubocznym produkcji czegoś (spirytusu?), przydatnym w rolnictwie, chociaż nie wiem w jakim celu. Jako nawóz? Coś, co miesza się do paszy? Kiedyś na pewno ktoś mi to tłumaczył, ale zwyczajnie nie pamiętam. Wiem jedno – z gorzelni kupuje się wywar. Ale ten tryber? Co to cholera jest? Pierwsze słyszę. A oni wrócą za parę godzin i na pewno zapomnę. Tryber, mówię sobie w głowie. Gotuję obiad, powtarzając w myślach co kilkanaście sekund: tryber. Mają na sprzedaż tryber. Tryber. Oglądam serial i uważnie pilnuję, żeby nie zapomnieć tego magicznego słowa. Myślę o nim nieustannie. W związku z tym mam pełną głowę. Pewnie dlatego nie zdołała ona wyprodukować pomysłu, aby wyraz ten po prostu nanieść na kartkę papieru i uwolnić się od strachu przed zapomnieniem. Tryber, tryber, tryber. Mija kilka godzin. Powraca Syn Sołtysa do domu. Cała zadowolona z siebie idę przekazać mu niezwykle ważną informację: „Kochanie! Dzwonili z gorzelni! Albo z browaru? Z któregoś z tych dwóch. Kazali powiedzieć, że mają na sprzedaż yyyyyyy”. To by było na tyle, jeśli chodzi o moją niezawodną pamięć. Mój ukochany patrzy na mnie i mówi: „Wywar pewnie?”. To mnie okropnie oburza. Daję temu upust, wołając:„przecież wiem, co to jest wywar! Znam to słowo, zapamiętałabym! To był jakiś trudny wyraz! Nie pamiętam go teraz, ale jak mi powiesz, co kupujecie z browaru albo gorzelni, to mi się przypomni że to to!”. Bawimy się więc w zgaduj, zgadulę. Przyszły Mąż rzuca mi różnymi wyrazami, aż wreszcie udaje nam się dojść do konsensusu. „Tryber na sprzedaż mają!”, wołam triumfalnie. Odpowiedź zepsuła mi humor na jakiś czas: „Bo widzisz… tryber i wywar to to samo”.
Właściwie tytuł jest nie do końca trafiony, bowiem na starcie i bez bicia przyznaję się, że słowa przekręcam. Nie spodziewajcie się więc z mojej strony żadnych złotych rad, jak tego zjawiska uniknąć. Nowa terminologia zawsze chyba jest pewnym problemem. Kiedy pracowałam w Poznaniu, w sieciowym fast foodzie, zwanym przez zarząd restauracją, również miałam z tym spory problem. Bo wyobraźcie sobie, że słyszycie: „Jutro nasz AC robi CR-a! to dlatego, że w sobotę przyjedzie Brand President. Sprawdźcie dziś, czy wszystko jest fifo, wyszorujcie dokładnie czwórkę otwartą, kartony wrzućcie do Alberta. A! Marta, zanim się tym zajmiesz podejdź, zrobię ci JPA, bo jutro mogą sprawdzić. I przygotujcie się wszyscy na możliwe pytania z LEANu i wkujcie 5R”. Pogubić się można z początku. W morzu amerykańskich skrótów nie jest to trudne. Jednak wydawałoby się, że na wsi polskiej słownictwo nie powinno być zbyt skomplikowane, nawet dla mieszczucha. I pewnie nie jest, chyba, że jesteś Mieszczuchem-Ofermą.
Po wielkich trudach i bólach udało mi się wreszcie nauczyć, jaka jest różnica między krową a jałówką. Wiem nawet od wczoraj, czym jest cieliczka (jałówką, tylko małą). Nauczyłam się już nie mieszać chowu, hodowli i uprawy. Wiem, że jeśli mam na parapecie kilka orchidei, lub też karmię parę jajodajnych kurczaków to nie oznacza wcale, że je hoduję. Chociaż mówiąc szczerze, dla normalnego człowieka raczej różnicy nie ma. Wiem już nawet, że istnieje więcej rodzajów krów, niż czarno-biała czy czerwona (która tak naprawdę jest brązowa). Wiem nawet, że mięsne i mleczne, to nie jedyny podział. Znam ze słyszenia określenia takie jak HFka, Jersey, Charolaise czy Limousine (choć te ostatnie poznałam akurat dzięki „Wiejskiemu Życiu” na Facebooku). Czyli podejrzewam, że mam wiedzę troszkę większą, niż przynajmniej część czytających to osób. Jednak wciąż tubylcom udaje się mnie zaskoczyć. Jak na przykład kilka dni temu. Przyszła Teściowa sprzedała cielaka. Powiem wam tylko, że kosztuje on wcale niemało. W ramach sprawiedliwego podziału, za to, że karmiłam stworzonko z wiadra ze smoczkiem przez tych kilka dni pomiędzy jego narodzinami a przekazaniem go nowemu właścicielowi, otrzymuję premię finansową, zwaną ogonkowym. Dwie godziny później, chwaląc się Przyszłemu Mężowi, że właśnie dostałam pierwsze w życiu kopytkowe zastanawiam się, czemu paskud śmieje się pod nosem. Jednak największą niespodziankę ze słownictwem zrobiono mi kilka miesięcy temu, kiedy byłam tu tylko gościem, pomagającym w czasie wakacji. Siedzę sobie sama w domu, czekam na gospodarzy i dzwoni znienawidzony przeze mnie telefon stacjonarny. Trrrrrr. Trrrrrrr. Ja twardo nic. Nie jestem u siebie, nie odbieram. Trrrrrrrrrr – ponagla mnie mały, biały aparacik. W końcu mięknę. Jak tak prosi i prosi to wypada go wysłuchać. „Halo…” – mówi przestraszony Mieszczuch do wiejskiego telefonu, przekonany, że zaraz ktoś zada pytanie, którego nie zdoła nawet zrozumieć. Na szczęście tym razem to nie to. Jest tylko informacja: „Dzień dobry! Ja dzwonię z gorzelni! Proszę przekazać gospodarzowi, że mamy tryber na sprzedaż. Jeśli chce, może dziś podjechać!”. Ok. Tryber na sprzedaż z gorzelni. Wiem, że stamtąd właśnie Przyszły Mąż ze swoim ojcem kupują wywar. Jest on produktem ubocznym produkcji czegoś (spirytusu?), przydatnym w rolnictwie, chociaż nie wiem w jakim celu. Jako nawóz? Coś, co miesza się do paszy? Kiedyś na pewno ktoś mi to tłumaczył, ale zwyczajnie nie pamiętam. Wiem jedno – z gorzelni kupuje się wywar. Ale ten tryber? Co to cholera jest? Pierwsze słyszę. A oni wrócą za parę godzin i na pewno zapomnę. Tryber, mówię sobie w głowie. Gotuję obiad, powtarzając w myślach co kilkanaście sekund: tryber. Mają na sprzedaż tryber. Tryber. Oglądam serial i uważnie pilnuję, żeby nie zapomnieć tego magicznego słowa. Myślę o nim nieustannie. W związku z tym mam pełną głowę. Pewnie dlatego nie zdołała ona wyprodukować pomysłu, aby wyraz ten po prostu nanieść na kartkę papieru i uwolnić się od strachu przed zapomnieniem. Tryber, tryber, tryber. Mija kilka godzin. Powraca Syn Sołtysa do domu. Cała zadowolona z siebie idę przekazać mu niezwykle ważną informację: „Kochanie! Dzwonili z gorzelni! Albo z browaru? Z któregoś z tych dwóch. Kazali powiedzieć, że mają na sprzedaż yyyyyyy”. To by było na tyle, jeśli chodzi o moją niezawodną pamięć. Mój ukochany patrzy na mnie i mówi: „Wywar pewnie?”. To mnie okropnie oburza. Daję temu upust, wołając:„przecież wiem, co to jest wywar! Znam to słowo, zapamiętałabym! To był jakiś trudny wyraz! Nie pamiętam go teraz, ale jak mi powiesz, co kupujecie z browaru albo gorzelni, to mi się przypomni że to to!”. Bawimy się więc w zgaduj, zgadulę. Przyszły Mąż rzuca mi różnymi wyrazami, aż wreszcie udaje nam się dojść do konsensusu. „Tryber na sprzedaż mają!”, wołam triumfalnie. Odpowiedź zepsuła mi humor na jakiś czas: „Bo widzisz… tryber i wywar to to samo”.
Zacznij robić glosariusz! Mi pomaga! :))) Tylko nie zgub go zbyt wcześnie :)
OdpowiedzUsuńWszystko fajnie cacy Agatko ale jak długo pracuje tak nie słyszałam jeszcze o czworce otwartej ;-) .....i chyba chodziło Ci o 5S..... i Alberta to chyba sama ochrzciłas;-) moje słomki za Toba tęsknią,dziwne, ale zawsze tak jakoś ostatniego.
OdpowiedzUsuńciiii! bo sie wyda, że ja nawet po 3 latach nie do końca ogarniam terminologię :P a słomkom powiedz, ze to ich wina, że tęsknią. Przyjemniej było się z nimi bawić, jak mieszkały w kilku pojemniczkach. Liczenie jednego to żadna frajda! :D 5S mi sie z tym right people, right place itd pomieszało ;p matko, jak to człowiek wszystko szybko zapomina
UsuńHaha :D Mega ciekawe te rozkminy terminologiczne! Jak już będę tłumaczyć filmy i będą ludzie na wsi to będę się do Ciebie zwracać na konsultacje :D
OdpowiedzUsuń