niedziela, 4 maja 2014

Słów kilka o stresie, czyli niedzielny poranek

!!!NOWY ADRES! http://zbieglak.wordpress.com/  ZAPRASZAM!!!

Z racji trwającego właśnie sezonu komunijnego po raz kolejny pozostałam sama na stanowisku. Dziś było łatwiej, bo jedyne, co musiałam ogarnąć to poranne dojenie. Z samego rana Teściowa Ma poszła ładnie mi wszystko powłączać, ustawić halę udojową odpowiednio, poprzełączać właściwe dzwigienki i zatrzaski, przygotować wszystko do procesu mlekobrania. Jedyne, co musiałam zrobić ja, to wejść tam, wgonić krowy i wyssać z nich biały płyn. Proste. Trzeba tylko zapamiętać, której absolutnie nie wolno wydoić do zbiorczego pojemnika, bo przyjęła antybiotyk. Oraz które dają mleko, przeznaczone do karmienia cielaków a nie na sprzedaż. Sprawa była o tyle prosta, że przezornie w dniu wczorajszym pomalowałam sobie odpowiednie sztuki sprayem, aby dziś się nie pomylić (tym razem ominęłam przy sprayowaniu własną twarz). Niestety, nie miałam pojęcia jak zachować się w sytuacji kryzysowej, gdyby taka nastąpiła...



Tak więc wchodzę. Włączam dojarkę. Wganiam krowy. Sprzęt dojący ma to do siebie, że wydaje charakterystyczny dźwięk. Jeśli coś jest nie tak, można to wychwycić właściwie na ucho. No więc wychwyciłam. Coś nowego. Przedziwny, niesłyszany przeze mnie wcześniej dźwięk. Coś jakby dziwne zasysanie. Pierwsza myśl: cholera! wąż już jest przełożony z pozycji mycia, do pozycji dojenia. Czyli jest włożony do zbiornika na mleko! cokolwiek się zasysa, ląduje w mleku!
Musicie wiedzieć, że to poważna sprawa. Jeśli dajmy na to nie wypłukałam dobrze płynów do mycia dojarek i jakiekolwiek ich reszteczki znajdą się w mleku, kara jest sroga. Nie ujdzie to w tłumie. Nie zniknie w morzu czystego mleka. Kilka kropli płynu zapaskudzi całe nasze zbiory oraz calutkie mleko, które w cysternie razem z naszym zmierzać będzie do mleczarni. Dobra wiadomość dla was, jako konsumentów: takie niedozwolone płyny nie mają szans znaleźć się w kartonie. Jest to bardzo sumiennie badane w mleczarni, w razie czego wylewane a ewentualny winowajca musi pokryć koszta. Nie tylko oddać za własne, sprzedane zanieczyszczone mleko, ale również za cudze z nim zmieszane. Czyli zapłacić za całą cysternę. Możecie więc zrozumieć popłoch w jaki wpadłam. Dźwięk na chwilę umilkł. 3 sekundy oddechu i ulgi. I znowu się zaczyna. Trrrr. Trrrr. Szuuu. Biegam jak głupia. Sprawdzam, czy wszystkie wężyki są dobrze podłączone. Poprawiam jeden. Chwila ciszy i znowu. Trrrrr. Sprawdzam w panice, czy odpowiednie zatrzaski są odpowiednio przełączone. Są. Zestresowana chcę iść po Męża. Wchodzę po schodkach. Po drodze spoglądam sobie na mijaną właśnie krowę. Nie podzielała mojego strachu. Najspokojniej w świecie turlała sobie jęzorem po ziemi plastikowy mały pojemniczek na mleko z rączką, który dzień wcześniej nieopatrznie zostawiłam w ich zasięgu. Przy tej zabawie toczący się po chropowatej powierzchni plastik wydawał dźwięk. Trrr. Trrr. Szuuu.
Zabrałam jej. Wszystko się naprawiło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz